środa, 19 października 2011

projekt plakatu Helena Siemińska

Od szablonu, nieszablonowe

Koniec XV wieku, Włochy: Leonardo da Vinci portretuje młodą dziewczynę, najprawdopodobniej Cecylię Gallerani, szesnastoletnią kochankę późniejszego księcia Mediolanu. Do towarzystwa przydaje jej białe zwierzątko – gronostaja[1]. Obraz po kilku perypetiach znalazł swój nowy dom w Krakowie, gdzie gronostaja przy okazji przechrzczono na łasiczkę. Koniec XX wieku, Polska[2]: mocą swojego widzenia Ewa Ciepielewska odtwarza dzieło Leonarda jako zestaw czterech szablonów z folii plastikowej i przy ich pomocy maluje (odbija) swoją autorską wersję „Damy z łasiczką”.

Sztuka szablonu rozwijała się wtedy (w latach osiemdziesiątych XX w.) w Polsce dosyć prężnie, stanowiąc miejscowy odłam street-artu i jednocześnie odrębny głos w zmaganiach dwugłowej socjalistyczno-antysocjalistycznej hydry polskiej samej ze sobą. Natomiast Ewa Ciepielewska, po latach spędzonych we Wrocławiu, stanowiła krakowską ekspozyturę zasłużonej dla polskiej sztuki grupy Luxus. Podczas gdy niektórzy tytani sztuki wysokiej walczyli o wolność udręczonej Ojczyzny przy pomocy wylewającego się z płócien „szlachetnego błota”[3], Luxus proponował obrazy ostentacyjnie kolorowe i energetycznie rozbuchane, hipomaniakalną, można powiedzieć, odpowiedź na subdepresję realnego socjalizmu w stanie rozkładu[4]. I do tego wyprowadzał sztukę z jej świątyń, między ludzi.

Rozszczepiona na szablony „Dama” również była gotowa do zmultiplikowania się na polskich murach i ścianach, artystka jednak przeznaczyła dla niej mieszkanko na płótnach i blejtramach. Dopiero tak wyposażona, młoda-stara „Dama” wyruszyła w szereg wędrówek, czy to Wisłą z Krakowa do Gdańska na drewnianych łodziach flisackich[5], czy do Orleanu nad Loarą w antysymetrycznym wobec swojej włoskiej siostry Drang nach Westen. Takie rozwiązanie, street-art  na blejtramy, uważam zresztą za charakterystyczne dla całej, liczącej już niemal trzy dziesięciolecia, twórczości Ewy Ciepielewskiej. Niezależnie od aspektów performatywnych, happeningowych czy ogólnie międzyludzkich – które są niebagatelne – w tej twórczości zawsze w końcu chodzi o malarstwo, czyli o przygody linii, kształtów i kolorów na płótnie. Oraz, co tu dużo gadać, o piękno. I czułość[6].

Właśnie czułość (empatia) rzuca mi się w oczy w drugiej serii portretów autorstwa artystki[7]. Tym razem punktem wyjścia jest wizerunek Amy Winehouse, a wersja od szablonu – swoistym hołdem pośmiertnym dla dziewczyny, urodzonej dokładnie pięć stuleci i dziesięć lat po Cecylii od gronostaja. Młodszej z dam przyszło jednak żyć i umrzeć w porządku kanibalistycznego spektaklu, w którym nawet olśniewający talent nie jest wystarczający, wymagana jest ofiara z całej osoby. Krótko mówiąc: bawimy się jak damy, a jak nie damy, to się nie bawimy. A nawet jak damy i się bawimy, to może się okazać, że wpadamy – w korkociąg – i spadamy – prosto do klubu pięknych, dwudziestosiedmioletnich i martwych. Ewa Ciepielewska, wydaje mi się, widzi to i opisuje[8]. A robiąc to i będąc w tej chwili już prawdziwą damą polskiego malarstwa, nie zrywa kontaktów ze swoją wewnętrzną dziewczyną, jednocześnie zuchwałą i ufną, łagodną i bezkompromisową.

Przekształcenie obrazu w formę gotową do przemysłowego zwielokrotniania przywodzi oczywiście na myśl Andy’ego Warhola. Ma się rozumieć, że są różnice – tam komercyjno-reklamowy sitodruk, tu uliczny szablon, tam jako punkt wyjścia „ikony popkultury”, tu – ikona wiecznie aspirującego do wyrafinowania królewsko-stołeczno-papieskiego miasta[9]. Jednak jest też wspólność, która wydaje mi się zasadnicza. Niezależnie od komentowania rzeczywistości realnego kapitalizmu za oknem, Warhol – gestem jurodiwego ikonopisarza z Medziłaborec[10] – uchyla kurtynę, oddzielającą nas od krainy, gdzie barwy są czystsze, kształty bardziej harmonijnie zestrojone, a ludzi, zwierzęta i rośliny otacza świetlista aura[11]. Nie inaczej Ciepielewska.

Sześć wersji Cecylii[12] i sześć wersji Amy rozmawia ze sobą i gra w międzystuleciowe 6-6[13] na ścianach galerii Olympia[14]. Ale to niejedyne miejsce w Krakowie, w którym w październiku 2011 r. możemy oglądać twórczość Ewy Ciepielewskiej. W „Przedziale” przy ul. Miodowej 22[15] wystawiane są zaledwie dwa obrazy, są to jednak dwa obrazy bezwzględnie wymagające obejrzenia, tylko tyle tutaj napiszę[16]. A w „Bombie” przy Placu Szczepańskim, jeśli powieją pomyślne wiatry, ukaże się „Salon Odrzuconych Amy”[17]. Być może, być może.

Miłosz Biedrzycki


[1] Co było dosyć dogodne, zważywszy, że gronostaj był jednocześnie symbolem kochanka Cecylii, niemożliwego do ukazania na obrazie we własnej osobie, bo już zaręczonego z piętnastolatką z „lepszej” rodziny, oraz alegorią macierzyństwa –Cecylia jest z kochankiem w ciąży.
[2] Pięć stuleci później z dokładnością prawie co do roku. Numerologia, nie ma że boli.
[3] Określenie pochodzące zresztą od samej Ewy Ciepielewskiej, odnoszące się do swoistego pojmowania koloru przez tych nowych Grottgerów i Matejków.
[4] Nawołując przy tym: „Jeśli nie stać cię na luxus we własnym mieszkaniu, zafunduj sobie luxus we własnym samochodzie!” Niektórzy co prawda twierdzą, że w zdaniu tym nie było mowy o luxusie, tylko  o seksie. Zresztą jedno drugiemu, jak to mówią, nie wyklucza – słowa „luxury” na zespolenie ciał i dusz używała już Emily Dickinson.
[6] Nie mylić z czułostkowością.
[7] Nie minęło czasu mało wiele, a tu kolejny ustrój wydaje się być w stanie rozkładu. Oj coś te szablony Ciepielewskiej są dla ustrojów pechowe.
[8] W całej ozdobie.
[9] Bardziej wilgotnej i bardziej hałaśliwej wersji Wadowic, jakby się kto pytał.
[10] Z okolic miasta Medziłaborce pochodzili oboje rodzice Warhola, słowaccy Rusini. Ale chyba w tym miejscu nie muszę o tym pisać, bo wszyscy wiedzą. Natomiast napiszę o tym, jak bardzo po wędrówce przez miasteczka i wioski północno-wschodniej Słowacji twórczość Warhola wydaje się związana z tamtą, słowiańsko-bizantyjsko-górską, tradycją.
[11] Aura, nie bójmy się tego słowa, ducha.
[12] Plus jedna dodatkowa, tzn. egzemplarz, który wędrował przez rzeki i drogi Europy. Przy okazji jest to obraz-patron zespołu muzycznego „White Weasels”, odpowiedzialnego za część muzyczną wernisażu.
[13] Jakby wplątać do tego jeszcze ze 600, to razem byłoby 666 i może i jakiś komentarz do spraw bieżących. Pozdro600!
[14] Wernisaż 21 października 2011 r.
[15] Wernisaż też 21 października 2011 r.
[16] No bo przecież nie zamawiał tej pisaniny „Przedział”, tylko „Olympia”. Ale pójdźcie i obejrzyjcie obie wystawy, (a jak się uda, to wszystkie trzy, patrz następne zdanie), serio mówię.
[17] Wernisaż nie wiadomo kiedy.